15 mieszkań w klatce blokowiska. Z czego 9 mieszka wspólnie od 42 lat. Nasi rodzice wprowadzali się jak byliśmy dziećmi, niektórzy urodzili się i wychowali w tych mieszkaniach.
Nikt nigdy nikomu nie siedział w garach, nie było ostrych sąsiedzkich zatargów.
Osoby starsze mieszkające samotnie były przez nas czasami odwiedzane, pomagaliśmy w prozaicznych sprawach. Tak się złożyło, że niektóre dzieci zmarły wcześniej niż rodzice.... Niektórzy rodzice również już nie żyją i dzieci mieszkają w ich mieszkaniach z nowymi swoimi rodzinami.
Każdy jest zaganiany i zajęty swoimi sprawami. Zwykłe "cześć", czy "dzień dobry" mijając się na schodach.
Kiedy mam gorszy dzień i ktoś z sąsiadów mnie widzi nie pyta, tylko stwierdza- dziś gorzej się czujesz, może w czymś pomóc? Najczęściej odmawiam, bo.... muszę być samodzielna.
Od kilku dni unosił się przykry zapach na klatce. Przy wysokich temperaturach był jeszcze większy fetor.Otwieranie okien nic nie pomagało.
Drogą dedukcji doszliśmy z którego mieszkania wydobywa się ta woń. Sąsiadka zaczęła "akcje": kto ostatnio ich widział i kiedy ?
Okazało się, ze ktoś był z siatką leków, ale nie otworzono mu drzwi i zostawił leki na balkonie.
Na szczęście Ci starsi ludzie dobrze po 70 mieszkają na parterze. Minęły 4 dni i siatka leży nadal na balkonie. We wtorek po pracy sąsiad zaczął ostro pukać do ich mieszkania- nic, cisza. Czekałam razem z nim. Po bardzo natarczywym dobijaniu się usłyszał męski głos z wnętrza mieszkania. Ja się wycofałam, żeby ewentualnie nie speszyć starszego sąsiada i poszłam do żony sąsiada -ratownika, powiadomić , że starsi sąsiedzi żyją.
U niej czekałyśmy na dalszy rozwój wypadków.
Sąsiad dostał się w efekcie do środka przez lufcik. Pan domu leżał przy drzwiach, jego pani przykuta choroba do łóżka w dużym pokoju. W mieszkaniu nie było telefonu. Sąsiad z tel. komórkowego zadzwonił po karetkę. Zanim przyjechali dołączył do pomocy drugi sąsiad i napoili po łyżeczce oboje. Jedna karetka zabrała sąsiada, potem druga zabrała sąsiadkę. Nie będę opisywała reakcji i tekstów ratowników, bo to urągało by całej służbie zdrowia. Potem przyjechała wezwana policja, żeby zabezpieczyć mieszkanie. Nikt nie wiedział co dalej zrobić, ponieważ jedyny syn (50 lat), który utrzymywał kontakt z ojcem, zmarł w zeszłym roku. Reszta rodziny mieszka za granicą...
Wczoraj moi bohaterscy sąsiedzi pojechali do szpitala, żby się dowiedzieć jaki jest stan starszych ludzi. Sąsiad w sobotę wchodząc do mieszkania ,wywrócił się i złamał szyjkę kości udowej. Powinien zgodzić się na pilną operację, ale nie chce, choć grozi mu w przeciwnym wypadku amputacja.
Jednak na jego decyzje już sąsiedzi wpływu nie maja. Teraz szukamy kontaktu z rodzina za granią, ale to od doby jest niewykonalne- może dziś się uda.
W dzisiejszych czasach nie wszyscy są zarażeni znieczulicą społeczna !
Bogu dziękuję, ze mam takich sąsiadów...
Tylko Ci zazdroscic tak wspanialego sasiedztwa
OdpowiedzUsuńZycie wówczas (pomimo, ze niejednokrotnie samotne) mija bezproblemomo i w pewnym komforcie poczucia przynaleznosci do pewnej mikrospolecznosci.
Dobrze, ze u starszych Panstwa wszystko dobrze sie skonczylo (dzieki sasiedzkiej aktywnosci)
Pozdrowienia dla wszystkich mieszkanców klatki XXXXXX (Ust. o ochronie danych osobowych Dz.U ...)
Pozdrawiam siódemke
A ja myślę, że nie ma u nas takie znieczulicy, jak się mówi. Chyba nie wszyscy zamknęli się w swoich skorupkach. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń