Uziemiona dwudniowym przymusowym rodzinnym świętowaniem, w końcu doczekałam się dnia odpoczynku od świąt.
Nastrój świąteczny zaczął pryskać, a raczej zaczął topnieć już w wieczór wigilijny.
Z minus 12 stopni wieczorem, rano 25 grudnia na termometrze było już 3 na plusie i plucha za oknem...
W drugi dzień około +7.
W głowie jedna myśl- spacer !
Aby dobrnąć nad morze spaliłam na pewno całą Wigilię. Ślizgawica okrutna.
Na plaży dało się w miarę normalnie chodzić.Niektórzy chyba poczuli wiosnę...
zauważyłam jak zakładali skarpetki. Rozpaczliwie szukałam czegoś ładnego w tej jednej mazi.
Jest- przykład poziomic.
Topniejący śnieg rzeźbi piękne wzorki.
Nadmiar kalorii z pierwszego dnia świętowania spaliłam z nawiązką wracając do domu. Czasami żałowałam, że obcinałam paznokcie u stóp. Przydałoby się tak wbić pazurami w podłoże.
Po plaży bym pospacerowała, ale drogi do niej i z powrotem nie zazdroszczę. Myślę, że pazury by nie pomogły :)
OdpowiedzUsuń