sobota, 24 października 2015

Rachu ciachu

...i po strachu.
Dwa tygodnie temu byłam u onkologa z badaniami kontrolnymi usg. Tłum w poczekalni, brak miejsc do siedzenia- nasze realia. Pomimo wyznaczonej godziny, do gabinetu weszłam dopiero po 2,5 godz.
Różowo u onkologa nie było.... oj nie. Mój hura optymizm nieco przygasł kiedy usłyszałam, że jeden z guzków jednak 2xpowiększył swoje wymiary i trzeba go zbadać. Gdzieś z tyłu głowy słyszałam " nie, nie ma potrzeby, jest ok." Krótka, głośna decyzja - dobrze. Dostałam skierowanie na biopsję i biegusiem na patologię. Niestety właśnie drzwi zamykał ostatni pracownik- koniec pracy, piątek. Nie dobrze, trzy dni czekania do rejestracji, nie wiadomo, kiedy będzie termin badania.
Wzięłam sprawę w swoje ręcę i działam- to połowa sukcesu.


Strach ma wielkie oczy, strach nie jest dobrym doradcą mówią ludowe porzekadła.
W moim wypadku strachu nie było, bo co jest- to trzeba szybko wyjaśnić i zrobić porządek- taką mam zasadę.

 W poniedziałek zarejestrowałam się na badanie biopsji pod usg i we wtorek już miałam wkłucie. Z doświadczenia wiedziałam czym to pachnie. Nastawiłam się psychicznie na drobny ból i na trzeźwo, bez paraliżu strachem, obserwowałam cały zabieg. Pierwsze wkłucie się nie powiodło, drugie już lepiej, ale trzeba było przebić się przez twardą powłokę guzka. Poczułam, że jest "gol"- powiedziałam głośno "tak już weszła i co wchodzi w strzykawkę ?" Pani patolog odpowiedziała, że przezroczysty płyn. Spytała jeszcze lekarza od usg, czy guzek się zmniejszył - tak. 
Gdy się ubierałam poproszono następną wystraszoną pacjentkę. Powiedziałam dla jej otuchy- to nic nie boli, jak zastrzyk.

Wynik badania miałam odebrać za 3 dni. Znowu to czekanie.
Nie analizowałam, cobygdybygdybyrakianieryby. Dlaczego? bo w ten sposób programuje się swoje życie, a ja jestem wolna od komórek rakowych i już.
W piątek w samo południe odebrałam wynik. 
Pierwsza rzecz tel. do mamy i syna- "komórek rakowych brak". Pędem na onkologię, a tu znowu tłumy. Niestety, pomimo nakazu lekarza, abym od razu przyszła z wynikiem, do gabinetu się nie dostałam. Pielęgniarka pokazała lekarzowi wynik i mam przyjęć  na wizytę w czwartek...
Mój różowy październik się kończy z ulgą, że zrobiłam wszystko co należy.





5 komentarzy:

  1. No i całe szczęście, że tych nie chcianych przez nikogo komórek a przede wszystkim przez Ciebie, brak. Żyj dalej spokojnie :)))

    OdpowiedzUsuń
  2. Made,
    cieszę się razem z Tobą. Ulżyło mi. Cały czas myślałam, kiedy podasz bieżące informacje.
    Nie miałam odwagi zapytać.
    Mam jedno pytanie i wiem, że odpowiesz mi szczerze.
    Czy faktycznie przed badaniem jesteś taka spokojna?
    Czy masz w swoim mózgu zakodowane, że wszystko jest w porządku i nie denerwujesz się?
    Ściskam Cię bardzo, bardzo mocno:)*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przed badaniem jestem spokojna, bo wiem na czym polega. Czekanjąc na wyniki się denerwuję- chcę wiedzieć na czym stoję. Nie wmawiam sobie, że jest ok,jeżeli nie jest ok (wcześniejsze operacje). Jednak od razu "koduję" swój umysł. Złem myśli zastępuję pozytywnymi i nadaje jak mantre "chore komórki są wydalane z mego organizmu i zastępowane nowymi-zdrowymi". Przestałam na te tematy (energoterapii) pisać posty, bo nie było zainteresowania. Pozdrawiam i dziękuję :).

      Usuń
    2. Wielkie dzięki za szczerą odpowiedź.
      Przypuszczam, że w takim przypadku każdy się denerwuje.
      I co mówią, że nie denerwują się to grają gieroja.
      Słyszałam, że należy myśleć pozytywnie ale jak opanować panikę?
      Buziaki i pozdrowienia.

      Usuń

Miło mi, że masz ochotę napisać kilka słów. Dziękuję i jednocześnie przyznaję, że nie zawsze odpowiadam.