Te upalne dni spowalniaja tok myslenia i tworzenia. W ciagu dnia trzeba wykonac tyle prozaicznych czynnosci jak zakupy, gotowanie itd. Czuje sie jak mucha plywajaca w goracym rosole.Dopiero poznym wieczorem zaczynam funkcjonowac. Stwierdzam, ze musze zrobic cos co sprawi mi radoche, bo zupelnie zgnusnieje.
Najczesciej ide na spacer nad morze....Stonka turystow jest juz mocno przerzedzona.
Napawam sie zapachem morza, przygladam sie mewom. Wracajac do domu przechodze przez parujaca zapachami ziol i kwiatow lake. Mijam jeziorko zwodnym ptactwem szykujacym sie do snu. Las sosnowy wydala z siebie zapach igliwia i zywicy, slychac spiew strudzonych upalem ptakow. Wysoko na niebie jeszcze widac uganiajace sie za owadami jaskolki i czyzyki.
Chrabaszcze wpinaja sie we wlosy, a lipy pachna, pachna.... To lipiec, pelnia lata.
Staram sie uchwycic te zapachy, obrazy, dzwieki do spizarenki duszy, aby zima otworzyc jedno z takich pakuneczkow wspomnien.
Smutne jest to, ze tyle osob przechodzi w tych samych miejscach jak zaprogramowane manekiny. Mijaja np. 5 zrosnietych z soba brzoz i tego nie widza, nie dostrzegaja czapli stojacej na wysepce jeziora, nie slysza dzwiekow przyrody. Maja sluchawki na uszach, albo gadaja, gadaja (najczesciej o glupotach). Niby sa na lonie przyrody, ale nie potrafia naladowac swych akumulatorow. Szkoda.