W nocy padało, a w sobotni pranek lało do południa. Słyszałam z oddali megafony i dochodziły do mnie z okolic Parku Reagana odgłosy jakiejś imprezy, odbywającej się nie dość, że w strugach deszczu, to jeszcze okrutniej mgle.Wyciągnęłam kalosze i postanowiłam jednak wyjść z domu.
Dotarłam na miejsce pod koniec imprezy. Była to szlachetna akcja Pola Nadziei. Żółte baloniki niczym żonkile rosły na mokrej trawie.
Z kuchni polowej rozchodził się smakowity zapach wojskowej grochówki.
Poczęstowano mnie solidną porcją tej zupki. Zjadłam ja sobie siedząc na mokrym kamieniu pod sosenką z której spadały krople deszczu niczym przyprawa do zupy. Tak wzmocniona poszłam sobie własna dróżką.
Niektóre ptaszki się suszyły, niektóre kąpały
Łabędzica i gęś zeszły ze swych gniazd aby przewietrzyć piórka
Drzewa w lesie ociekały jeszcze wodą
Powoli się wypogadzało. Doszłam do morza. Resztki mgły snuły się po plaży szukając z niej wyjścia.
Po raz pierwszy w życiu widziałam jak mgła grzecznie opuszcza plaże wejściem.
Ja również poszłam w jej ślady i przeszłam do lasu.
Trawka się zazieleniła , a jeszcze jesienne mokre liście na dębinkach świeciły się w słońcu.
Kropelki mgły i deszczu parowały z roślinek.
Wiewiórka suszyła swe futerko siedząc na gałęzi, pod którą był kos.
Na łące królowało już słonko i wszystkie bzyczki przystąpiły do pracy.
Wyszłam przy brzydkiej pogodzie, a wróciła po obiedzie, z uszami pełnymi śpiewem ptaków i nosem pełnym zapachów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Miło mi, że masz ochotę napisać kilka słów. Dziękuję i jednocześnie przyznaję, że nie zawsze odpowiadam.